Ten młody człowiek odchodzi smutny, ale Jezus nie osądza go i mówi swoim uczniom, że nic nie jest niemożliwe dla Boga, który potrafi sprawić, że wielbłąd przejdzie przez ucho igielne. Wtedy Bóg może pomóc temu młodemu człowiekowi dojrzeć. Do zwrotu. Oddać swoje bogactwa na służbę Ewangelii. Ucho igielne. Zapewne każdy z nas słyszał nowotestamentowy aforyzm o wielbłądzie i uchu igielnym. W praktycznie wszystkich dostępnych przekładach czy to polskich, czy angielskich brzmi on identycznie. Zarówno u Marka, Łukasza jak i Mateusza wielbłąd ma przejść przez „ucho igielne", ukazując w ten sposób ciężki los bogaczy 1) słoń komuś nadepnął/nastąpił na ucho - ktoś nie ma słuchu muzycznego, jest niemuzykalny, Czy tobie słoń nadepnął na ucho, że nie słyszysz, jak on fałszuje? 2) ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało - o czymś niespotykanym, wyjątkowym. Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało konia takiej maści. 3) ciągnąć A potem to już Państwo wiecie. Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne. Prędzej Wisła zapłonie. Prędzej się diabeł nawróci. Prędzej my z PiS-em niż z Konfederacją. Paradygmat trwania. Układ trwa. Układ ma się bardzo dobrze. Możemy się zamienić miejscami, ale każdemu w tym układzie jest bardzo dobrze. SŁOŃ: nadeptuje na ucho niemuzykalnego ★★★ sashenka7: KIOSK: nadbudówka łodzi podwodnej ★★★ KLIPS: zdobi kobiece ucho ★★★ MIEDŹ: używana do krycia części podwodnej żaglowca ★★★★ JADAR62: NITKA: łatwiej przejdzie przez ucho igielne ★★★ Dick: OREJA: ucho wołowe smażone we fryturze ★★★★ Gorol @Izabell83031842 @MarioRebeliant Oj tam,oj tam.Żal człeka bo żyje w permanentnym stresie,wszak zna ewangeliczne:"-Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne . furtka dla czegoś, opcja rozwiązania jakiejś trudnej sytuacji, ciężka do przejścia, ale dająca możliwości tłumaczenia ucho igielne Dodaj Nadelöhr noun Przypowieści o wielbłądzie i uchu igielnym nie należy rozumieć dosłownie. Das Gleichnis von dem Kamel und dem Nadelöhr ist nicht buchstäblich zu verstehen. Öhr noun A nadto powiadam wam: Łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do Królestwa Bożego” (Mat. Wieder sage ich euch: Es ist leichter für ein Kamel, durch ein Nadelöhr zu gehen, als für einen Reichen, in das Königreich Gottes einzugehen.“ jw2019 Jezus mówił, że łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogaczowi przejść przez bramę prowadzącą do nieba. Jesus sagte, eher gehe ein Kamel durch ein Nadelöhr, als dass ein Reicher in den Himmel gelange. Literature 15 ‛Przeciskanie się przez ucho igielne’ 15 Der „Ritt durch das Nadelöhr“ jw2019 Wielbłąd rozczarowania utknął w uchu igielnym próby zrozumienia sytuacji Das Kamel der Enttäuschung scheute vor dem Nadelöhr von Enids Bereitschaft, das Gehörte zu begreifen. Literature • Czego się uczymy z przykładu Jezusa o wielbłądzie i uchu igielnym? • was wir aus der Veranschaulichung Jesu von dem Kamel und dem Nadelöhr lernen? jw2019 Jakby nie pierwej miał przejść wielbłąd przez ucho igielne... Als ginge nicht eher ein Kamel durch ein Nadelöhr ... Literature " Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty znajdzie szczęście w niebie. " Eher geht ein Kamel durch ein Nadelöhr, als dass ein Reicher in das Reich Gottes gelangt. Sforsowanie jej zachodniego wejścia kosztowało sporo nerwów — słusznie mówiono, że przypomina ‛przeciskanie się przez ucho igielne’. Von Westen her in die Bass-Straße hineinzusegeln war eine höchst nervenaufreibende Angelegenheit, treffend beschrieben als „Ritt durch das Nadelöhr“. jw2019 Książkę tę, ciągnął, pragnie zatytułować Ucho igielne. Dieses Buch, sprach er weiter, wollte er Das Nadelöhr nennen. Literature Czy pamiętasz słowa Jezusa o wielbłądzie przechodzącym przez ucho igielne? Erinnerst du dich noch daran, was Jesus über das Kamel und das Nadelöhr gesagt hat? Literature Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego. Und es ist leichter für ein Kamel, durch ein Nadelöhr zu gehen, als für einen Reichen, in den Himmel zu gelangen. Gdy przejdziemy przez ucho igielne trzeciego testu, będziemy mogli przystąpić do ciągłej produkcji. Wenn wir das Nadelöhr des dritten Tests passiert haben, sind wir bereit, um in Produktion zu gehen. Literature Oto sztuka wojowników w podróży: przejść przez ucho igielne nie zauważonym. Das ist die Kunst der Krieger-Wanderer: Sie gehen unbemerkt durch das Nadelöhr. Literature ‛Przeciskanie się przez ucho igielne’ Der „Ritt durch das Nadelöhr“ jw2019 Wyroby jubilerskie i biżuteria, z wyjątkiem uszy igielnych i przyrządów zegarmistrzowskich Juwelierwaren und Schmuckwaren, ausgenommen Öhren und Zeitmessinstrumente tmClass „Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne” „Eher geht ein Kamel durch ein Nadelöhr“ LDS Przez ucho igielne jedynego dozwolonego handlu niderlandzkiego europejska wiedza dotarła do zamkniętej Japonii. Über das Nadelöhr des allein erlaubten niederländischen Handels gelangte europäisches Wissen ins verschlossene Japan. Literature Przypowieści o wielbłądzie i uchu igielnym nie należy rozumieć dosłownie. Das Gleichnis von dem Kamel und dem Nadelöhr ist nicht buchstäblich zu verstehen. jw2019 Biblia mówi, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty trafi do nieba. Die Bibel sagt, eher geht ein Kamel durch ein Nadelöhr, als dass ein Reicher in den Himmel kommt. Wpływanie od zachodu w Cieśninę Bassa nazywano ‛przeciskaniem się przez ucho igielne’ Von Westen in die Bass-Straße hineinzusegeln wurde als „Ritt durch das Nadelöhr“ beschrieben jw2019 Normalnie jakbyśmy próbowali przecisnąć słonia przez jebane ucho igielne Das ist ja, als würde man einen Elefanten durch ein beschissenes Nadelöhr prügeln! Literature W FSK nie ma kompletnych debili, na to ucho igielne przy przyjmowaniu jest zbyt wąskie. Im FSK dienen keine wirklichen Idioten, dafür ist das Nadelöhr zu eng. Literature Wygłaszał kazania o bogatym mężczyźnie i o uchu igielnym, ale lubił mieć pieniądze. Er hielt zwar auch gern abfällige Vorträge über reiche Leute und Begehrlichkeit, aber er wollte selbst Geld haben. Literature To jak ucho igielne, przez które tylko my możemy się przecisnąć. Es ist wie ein Schlüsselloch, durch das nur wir passen. Literature • Jezus Chrystus powiedział, że bogatemu będzie równie trudno wejść do Królestwa, jak wielbłądowi przedostać się przez ucho igielne. • Um zu zeigen, wie schwer es für einen Reichen ist, in das Königreich einzugehen, verglich Jesus Christus es mit dem Versuch eines Kamels, durch ein Nadelöhr zu gehen. jw2019 Najpopularniejsze zapytania: 1K, ~2K, ~3K, ~4K, ~5K, ~5-10K, ~10-20K, ~20-50K, ~50-100K, ~100k-200K, ~200-500K, ~1M Prędzej wielbłąd przejdzie... Autor Wiadomość Jezus wyraźnie mówi: Chcesz osiągnąć życie wieczne - rozdaj wszystko co masz ubogim. Żaden ksiądz tak nie postępuje, żaden katolik. A przecież dawniej duchowni (mnisi) tak robili. Ubustwo było ich domeną, było tym czym wypełniali nauki Jezusa. N lut 01, 2009 22:34 jumik Dołączył(a): Cz maja 03, 2007 9:16Posty: 3755 User napisał(a):Jezus wyraźnie mówi:Chcesz osiągnąć życie wieczne - rozdaj wszystko co masz ubogim. Żaden ksiądz tak nie postępuje, żaden katolik. A przecież dawniej duchowni (mnisi) tak robili. Ubustwo było ich domeną, było tym czym wypełniali nauki Jezusa. Jezus powiedział to do bogatego młodzieńca. Nie chodzi o to, żebyśmy nic nie posiadali, tylko o to, żeby wszystko co posiadamy było razem z nami narzędziem w rękach Boga i abyśmy byli świadomi, że nie należy to do nas, a do Boga. Żebyśmy nie byli przywiązani do majętności bardziej niż do Boga, bo gdy nas wezwie to wtedy mamy wybrać Jego a nie dobra materialne. Jezus powiedział do młodzieńca to nie dlatego, żeby potępić majętność i nakazać wszystkim sprzedawanie wszystkiego, ale żeby ujawnić przywiązanie jego serca do dóbr materialnych, a nie do Boga. _________________Piotr Milewski N lut 01, 2009 22:50 worek Dołączył(a): Pt paź 31, 2008 15:18Posty: 272 a ja nie rozumiem po co sie czepiać domniemanych majątków duchowiństwa (chociarz uważam że powinni płacić podatki) jeżeli zdobyli majątek uczciwie to tylko chwała im za to, jeśli nie uczciwie to trudno taki mamy kraj, fakt faktem przykro jak czasem ktoś (i nie mówię tu tylko o księżach) dorabia się na naszym kulawym systemie prawnym, ale wile osób to wykorzystuje żeby się wzbogacić, ksiadz to tylko człowiek, z drugiej strony on bardziej niż inna "grupa" społeczna powinien swiecić przykładem, bo tym przykładem powinien być, ale to według wiary nie nam przyjdzie osądzać... Pn lut 02, 2009 8:43 Anonim (konto usunięte) jumik napisał(a):Jezus powiedział do młodzieńca to nie dlatego, żeby potępić majętność i nakazać wszystkim sprzedawanie wszystkiego, ale żeby ujawnić przywiązanie jego serca do dóbr materialnych, a nie do Boga. A mnie się wydaje, że powiedział to dlatego aby potępić majętność. Skąd wiemy jaki był zamysł Jezusa ? Późniejsze zakony żyły w ubustwie naśladując Jezusa. Wskazuje to na to, że jednak chodziło o majętność ? Dlaczego zakonnicy składają uroczyste śluby ubóstwa ? Zakony żebrzące - to nie mit. Karmelici bosi, jak mówi nazwa, - całkowite ubustwo. Jedynie szata i całkowite wyzbycie się przywiązania do dóbr materialnych. Skoro powiedziałeś, że Jezus rzekł te słowa aby ujawnić przywiązanie do dóbr materialnych, to w jaki sposób ujawnić brak tego przywiązania, jak nie przez ubustwo ? To całkowite wypatrzenie słów Jezusa, wg mnie. Skoro katolicy i duchowni nie są przywiązani do dóbr materialnych, to dlaczego nie pozbędą się majątku ? Wychodzi więc na to, że zakonnicy składając śluby ubustwa wypaczają słowa Jezusa, bo nie o to mu chodziło ? Pn lut 02, 2009 10:17 Ókaż Dołączył(a): Pt gru 12, 2008 23:03Posty: 383 User napisał(a):Jezus wyraźnie mówi:Chcesz osiągnąć życie wieczne - rozdaj wszystko co masz ubogim. Żaden ksiądz tak nie postępuje, żaden katolik. A przecież dawniej duchowni (mnisi) tak robili. Ubustwo było ich domeną, było tym czym wypełniali nauki Jezusa. Po pierwsze: Młodzieniec z ewngelii prosił o radę jak osiągnąć życie wieczne i dostał odpowiedź że ma wypełniać dziesięć przykazań. To była podstawa! Jednak on chciał czegoś więcej bo już żył dekalogiem (kiedy to wyznał Marek pisze że Jezus spojrzał na niego z miłością). Wtedy dopiero Jezus doradził mu rozdanie majątku i pójście za nim. Przedewszystkim moralność (dekalog) a potem jak pisze w opowieści o bogatym młodzieńcu Mateusz: "jeśli chcesz być doskonały, idź. sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj". Nie tyle warunek co wyższy poziom. Po drugie:Pan Jezus mówi że prędzej doknona się niemożliwe ("wielbłąd przejdzie przez uch igielne") niż bogaty wejdzie do królestwa niebieskiego. Tak ale zaraz dodaje że dla boga ten cud jest możliwy ("U ludzi to niemożliwe lecz u Boga wszystko jest możliwe" Mt 19,26). To My uważamy że bogacz (np. bogaty ksiądz) jest godny potępienia i z założenia już jest to grzesznik i oszust. Jednak Bóg patrzy nie tylko na stan naszego konta i samochód. Po trzecie: SET-ATUM księża płacą podatki (pewnie większe niż ty). Jest to podatek dochodowy zależny od liczby wiernych w parafii i sprawowanej funkcji. Oprócz tego kościół płaci również podatek rolny i od nieruchomości (plebanie). Pn lut 02, 2009 10:31 worek Dołączył(a): Pt paź 31, 2008 15:18Posty: 272 Ókaż napisał(a):Po trzecie: SET-ATUM księża płacą podatki (pewnie większe niż ty). Jest to podatek dochodowy zależny od liczby wiernych w parafii i sprawowanej funkcji. Oprócz tego kościół płaci również podatek rolny i od nieruchomości (plebanie). moment moment.... trochę na ambicję mi wjechałeś czy większe niż ja to nie wiem ale z tego co się oriętuję: - taca opodatkowana nie jest, jak opodotkowac darowiznę... ale majątek ruchomy kościoła stanowi - darowizny od instytucji finansowych (opodatkowane nie są a ładne przekręty na tym robić można) - Dofinansowanie składek emerytalnych. Zyski z fundowania dobrodziejom na koszt podatników 80 % składki emerytalnej, a misjonarzom na misjach, zakonnicom i zakonnikom klauzulowym i tak zwanym kontemplacyjnym 100 %. - ekstramalnie ale sie na pewno zdarza - Zyski z nadużywania zwolnień od ceł i akcyz od przedmiotów importowanych na cele kultu religijnego pozatym księża płaca dochodowy podatek zryczłtowany... więc mniej nis statystyczny podatnik... przykładowo: podatek ryczałtowy uzależniony od liczby mieszkańców parafii. Ostatnio wynosi on 102-372 zł kwartalnie dla wikariusza i 319-1136 zł dla proboszcza, oczywiście średnio za 2008 r. pozatym są zwolnienieni z podatku dochodowego od osób prawnych przychodów kościelnych osób prawnych - przeznaczonych na ich działalność "statutową". oczywiście jeśli ksiądz prowadzi działalnośc gospodarczą, to od tej działalności płaci normalne podatki, ale jak ktos jest zoriętowany w ksiegowości to już dobrze wie jak uryc niektóre spray, i wymigac się US Pn lut 02, 2009 10:52 worek Dołączył(a): Pt paź 31, 2008 15:18Posty: 272 jeśli uważasz że ja płacę ok 5 tyś podatku rocznie to mnie obraźiłeś :) Pn lut 02, 2009 10:58 Ókaż Dołączył(a): Pt gru 12, 2008 23:03Posty: 383 Przepraszam SET-ATUM za te osobiste wycieczki. Skąd moge wiedzieć ile płacisz raz przepraszam. Ale zobacz nie wiedziałeś czegoś ale wredny katol nacisnął Ci na odcisk i przeryłeś neta aby coś znaleźć (pomijam źródło - napewno nie kościelne). Pozdrawiam Pn lut 02, 2009 10:59 worek Dołączył(a): Pt paź 31, 2008 15:18Posty: 272 Ókaż napisał(a):Przepraszam SET-ATUM za te osobiste wycieczki. Skąd moge wiedzieć ile płacisz raz przepraszam. Ale zobacz nie wiedziałeś czegoś ale wredny katol nacisnął Ci na odcisk i przeryłeś neta aby coś znaleźć (pomijam źródło - napewno nie kościelne). Pozdrawiam moj drogi nigdy nie pomyślałem o Tobie w ten sposób, źrodło jak najbardziej nie jest kościelne, ale jeśli informacjię którę podałem ( może w nieokrzesany sposób) są niewłaściwę proszę o korektę?? zrozum ja nie napadam na nikogo, jeśli ksieża robią pieniądze bo moga chwała im za to nie za moje (teoretycznie) się dorabiają, jeśli żyją w ascedzie też dobrze, sam znam paru księży którzy potrafią mieć w swoim pokoju na plebaniu łóżko i zbiote z desek półki a zamiast samochodu jeździć rowerem... chciałem ustalić tylko pewne fakty, a jak wiadomo nie pozjadałem wszystkich rozumów świata, czytam coś to sie chce dowiedzieć od kogoś kto jest bliżej tematu niż ja. czasem zastanawiam sie czemu wszystko odrazu traktuję sie jak napaść, naprawde JA nie miałem takiego celu, i zaufaj mi wredny katol nigdy nie padnie z moich ust ps. sam jednak przyznasz że stawka podatku zryczałtowanego jest dość niska Pn lut 02, 2009 11:09 Ókaż Dołączył(a): Pt gru 12, 2008 23:03Posty: 383 W moim przypadku zadziałał tu "syndrom oblężonej twierdzy" - strzelam do każdego Człowiek obiecuje sobie że nie będzie dupkiem a jak przychoidzi do rzeczy to jest jak zwykle. Sam wiedze o dochodach księży mam niewielką. Podejrzewam jednak że jedni są bogaci a inni bardzo biedni. Mnie osobiście nie obchodzą Ci bogaci (bo biednym chętnie bym pomógł) tak samo jak nie obchodzi mnie mój sąsiad który jest odemnie bogatszy. Jego szczęście Stawka rzeczywiście niska ale nie wiem czy wiesz że w Polsce wogóle jest mało osób którzy płacą podatki (jest ich chyba coś koło 14 milionów). Reszta to emeryci i renciści (opodatkowani, jednak nie jest to podatek rzeczywisty), bezrobotni, niepracujący, dzieci i "szara strefa". Przy tak niskim zatrudnieniu (chyba jednym z najniższych w UE) podejrzewwam że i te księżowskie pare złotych jest przez US witane z radością. Pozdrawiam i co złego to nie ja. Pn lut 02, 2009 11:33 worek Dołączył(a): Pt paź 31, 2008 15:18Posty: 272 mnie ta sprawa trochę interesuję, bo wszyscy właśnie krzyczą o niebotycznych zarobkach księzy majątkach a tak naprawdę to chyba guzik wiedza... trochę szkoda że episkopat żeby ukrucić te praktyki poprostu nie ujawnił majątku i tyle. Pozatym taka maniera polaka jak sąsiad ma troszkę wiecej pieniedzy to też zawsze albo ukradł, albo znalazł uczciwie przeciez nie zarobił wracając do tematu (bo troszke zofftotopowaliśmy) to jaki sens ma porónywanie cytatu z obecną sytuacją majętności KK?? bo ja to się trochę pogubiłem, jak bym był bogatym parafianinem to będe zbawiony ale bogatym księdzem to już nie .. Pn lut 02, 2009 11:46 Ókaż Dołączył(a): Pt gru 12, 2008 23:03Posty: 383 Osobie która rozpoczynała ten temat chodziło chyba, że ksiądz nie jest prawdziwym księdzem chrystusowym dopóki nie sprzeda plebani, kościoła (razem z ławkami), ostatniej koszuli i koloratki. Dopiero tak "oczyszczony" będzie mógł z czystym sumieniem umrzeć goły z zimna i głodu pod mostem. Tak samo powinni postąpić (zdaniem Usera) pozostali katolicy. Wtedy rzeczywiście łatwo byłoby poznać chrześcijanina - goły nieszczęśnik mieszkający w kartonie. Chyba takie było przesłanie pierwszych postów (a może to ja znowu robię się złośliwy)? Pn lut 02, 2009 11:56 Anonim (konto usunięte) Ókaż napisał(a):Osobie która rozpoczynała ten temat chodziło chyba, że ksiądz nie jest prawdziwym księdzem chrystusowym dopóki nie sprzeda plebani, kościoła (razem z ławkami), ostatniej koszuli i koloratki. Dopiero tak "oczyszczony" będzie mógł z czystym sumieniem umrzeć goły z zimna i głodu pod mostem. Tak samo powinni postąpić (zdaniem Usera) pozostali katolicy. Wtedy rzeczywiście łatwo byłoby poznać chrześcijanina - goły nieszczęśnik mieszkający w kartonie. Chyba takie było przesłanie pierwszych postów (a może to ja znowu robię się złośliwy)? Najlepiej temat odwrócić do góry ogonem, wyolbrzymić i po krzyku, nie? A może się tak Ókaż zastanów, dlaczego każda instytucja płaci podatki, a Kościół nie. Dlaczego księża płacą niższe podatki, niż zwykli ludzie. Dlaczego ja muszę odprowadzać 100% składek, a księża tylko 20%, a zakonnicy wcale? Mi nikt emeryturki nie sponsoruje, dlaczego moje pieniądze muszą iść na księży? Argumenty typu "tak, najlepiej niech nago chodzą", albo podobnego rodzaju są naprawdę nie na poziomie. Pn lut 02, 2009 12:12 Ókaż Dołączył(a): Pt gru 12, 2008 23:03Posty: 383 nhyujm napisał(a):Ókaż napisał(a):Osobie która rozpoczynała ten temat chodziło chyba, że ksiądz nie jest prawdziwym księdzem chrystusowym dopóki nie sprzeda plebani, kościoła (razem z ławkami), ostatniej koszuli i koloratki. Dopiero tak "oczyszczony" będzie mógł z czystym sumieniem umrzeć goły z zimna i głodu pod mostem. Tak samo powinni postąpić (zdaniem Usera) pozostali katolicy. Wtedy rzeczywiście łatwo byłoby poznać chrześcijanina - goły nieszczęśnik mieszkający w kartonie. Chyba takie było przesłanie pierwszych postów (a może to ja znowu robię się złośliwy)?Najlepiej temat odwrócić do góry ogonem, wyolbrzymić i po krzyku, nie?A może się tak Ókaż zastanów, dlaczego każda instytucja płaci podatki, a Kościół nie. Dlaczego księża płacą niższe podatki, niż zwykli ludzie. Dlaczego ja muszę odprowadzać 100% składek, a księża tylko 20%, a zakonnicy wcale? Mi nikt emeryturki nie sponsoruje, dlaczego moje pieniądze muszą iść na księży?Argumenty typu "tak, najlepiej niech nago chodzą", albo podobnego rodzaju są naprawdę nie na poziomie. Dobry człowiku! Poprostu się nie nadymam i trochę żartuje. Trochę luzu. Ateiści chętnie ośmieszają Boga kiedy jednak dyskusja schodzi na sprawy ich serrcu bliskie (tak jak ich kieszeń) robią się śmiertelnie poważni. Z drugiej strony nie płaczę że w Iranie imam nie płaci podatków wogóle (jeśli nie płaci!) bo respektuje prawo państwowe. Powiedz mi dlaczego ksiądz miałby pójść do US i prosić aby pobrano od niego 100% składki skoro prawo wymaga od niego 20%? A Ty płacisz 100% czy 180%? Takie prawa wywalczył, wynegocjował sobie KK w tym kraju. Zrersztą niewierzący uważają że księza nic nie robią to za co mieliby płacić? Bezrobotni nie płacą przecież podatków? A księża płacą! Pn lut 02, 2009 12:36 Anonim (konto usunięte) Cytuj:Z drugiej strony nie płaczę że w Iranie imam nie płaci podatków wogóle (jeśli nie płaci!) bo respektuje prawo sobie, że ja też nie czepiam się niemal żadnego państwa. Przypadkowo jednak żyję w tym kraju Cytuj:Powiedz mi dlaczego ksiądz miałby pójść do US i prosić aby pobrano od niego 100% składki skoro prawo wymaga od niego 20%? A Ty płacisz 100% czy 180%?Nigdzie nie potępiłem księży. Prawo kuleje i prawo należy prawa wywalczył, wynegocjował sobie KK w tym się, że może być to sprzeczne z konstytucją (faworyzowanie jednej grupy społecznej) chociaż mogę się mylić. I tak pewnie się nikt nie odważyłby zaskarżyć do TK, bo by go zjedli Cytuj:Zrersztą niewierzący uważają że księza nic nie robią to za co mieliby płacić? Bezrobotni nie płacą przecież podatków? A księża płacą! Którzy? Nazwiska Siejesz mi tu propagandę Bezrobotni nie płacą, bo nie mają dochodów (bo za co mają płacić, za żywota ? ). Księża dochód mają i nie podoba mi się to, że mają tak szeroko idące ulgi. Pn lut 02, 2009 12:45 Wyświetl posty nie starsze niż: Sortuj wg Nie możesz rozpoczynać nowych wątkówNie możesz odpowiadać w wątkachNie możesz edytować swoich postówNie możesz usuwać swoich postówNie możesz dodawać załączników Mam 40 lat, panna z dzieckiem (dziecko to największy dar od Boga jaki dostałam, chociaż nie mam męża). Od momentu poczęcia samotna matka. Przez wiele lat uciekająca przed facetami, nie szukająca w ogóle kontaktu, żyjąca tylko i wyłącznie dla dziecka. Ale dziecko rosło, coraz mniej mnie potrzebowało. Zaczęłam się rozglądać tu i tam… Czasem pojawiał się jakiś mężczyzna, ale jednak albo żonaty, albo zainteresowany przelotnym związkiem… Mijały lata. Dziś dziecko ma lat 10 i potrzebuje ojca. Ja potrzebuję męża. Kogoś, kto by się nami obojgiem zaopiekował. W końcu. Pragnę mieć szczęśliwą rodzinę, pełną dzieci, śmiechu i wrzasku. 2 lata temu modliłam się NP o dobrego męża. Jedną nowenną całą, drugą która była w intencji mojej znajomej – niestety przerwaną. Ta modlitwa wówczas nie została wysłuchana. Ale rok temu poznałam bardzo interesującego mężczyznę – 44 lata, kawaler, dobrze wychowany, wykształcony rolnik (dla mnie to bardzo ważne, bo ja też pochodzę ze wsi). Mieszkający ze swoją matką, pełniący ważne funkcje w swojej społeczności. Religijny, chodzący na pielgrzymki do Częstochowy tak jak i ja. Niestety dzieliły nas kilometry. Bardzo dużo kilometrów….Bardzo często do mnie dzwonił, a ja chętnie z nim rozmawiałam. Czułam że coraz bardziej się do niego przyzwyczajam… że się zakochuję. Cały czas się modliłam min. do świętego Charbela, a także zwykłym różańcem i koronką do Miłosierdzia Bożego, abym się nie zakochała bez wzajemności, aby moje uczucie było odwzajemnione. Wierzyłam, że to może to… Odkąd urodziłam dziecko naprawdę bardzo na wodzy trzymałam swoje uczucia… Do tego momentu. I wszystko było jak najpiękniej, miałam tyle nadziei, że to się potoczy dalej, że my będziemy razem w pięknej relacji z czasem narzeczeńskiej czy małżeńskiej….Jednak w lipcu on zaczął się wycofywać, kontakt był coraz rzadszy. Nie umiałam się z tym pogodzić. W sierpniu byłam na pielgrzymce, już nie pamiętam dokładnie intencji, ale chyba to było o naszej relacji. I nic. Minęła pielgrzymka, minął sierpień. A on był jak zadra w moim sercu. Popadłam w depresję, chociaż mam przecież dla kogo żyć i się cieszyć. Nie umiałam się pogodzić. Czekałam ciągle na telefon, bo jednym z ostatnich jego słów było: zadzwonię…. Nie umiałam zrozumieć co się stało i dlaczego nie dzwoni. Chciałam od niego jakichś wyjaśnień… Pisałam smsy, że przecież chyba zasługuję na to, żeby mi powiedział szczerze o co chodzi. Czy naprawdę o te kilometry? Śnił mi się w nocy…. On nie dzwonił a ja wbrew wszystkiemu czekałam na telefon od niego. Na jakieś wyjaśnienia… 3 września rozpoczęłam nowennę o dobrego kochającego męża. Cały czas mając nadzieję, że Bóg za sprawą Maryi uzdrowi tę właśnie relację. Nowennę skończyłam 27 października ( nie stało się nic w tej kwestii tzn całkowita cisza z jego strony) i jednocześnie 27 października rozpoczęłam kolejną o pojednanie z tym człowiekiem… Nawet nie wiem czy on zdaje sobie sprawę, jak bardzo mnie zranił… A najbardziej to chyba to, ze zniknął bez słowa… Na razie to jest piąty dzień tej drugiej nowenny, więc powinnam się może jeszcze uzbroić w cierpliwość… Odkąd zaczęłam odmawiać NP zniknął pewien bardzo poważny problem (który był dla mnie uzależnieniem i z którym walczyłam od lat). Jedyny widoczny dla mnie skutek nowenny. Wierzę, że Bóg da mi w końcu męża a mojemu dziecku ojca. Bo ja wszystko robię sama, dziecko, praca, odmawiam Nowennę, daję jałmużnę, modlę się za zmarłych i za konających, powstrzymuję się od posiłków 1 dzień w tygodniu, i już po prostu nie mam siły… jestem taka bliska zwątpienia… StartListy od CzytelnikówIwona: Prośba nie wysłuchana fot. Adobe Stock, Roberts Images Kiedyś była moim wrogiem, ale po latach ją zrozumiałam i... nawet zaczęłam jej współczuć. Zobaczyłam ją dzisiaj w supermarkecie i aż stanęłam, zaskoczona. „Ona czy nie ona?” – myślałam, z trudem dopatrując się w tej starej kobiecie swojej byłej teściowej. Szła powoli, przygarbiona, ciągnąc za sobą torbę na kółkach, nie rozglądając się na boki. Ze zdziwieniem odkryłam, że wzbudziła już tylko moją litość, a nie złość. Po tylu latach… Mój rozwód z mężem nie należał do przyjemnych Prawdę mówiąc, Michał nie chciał mi go dać i zapowiedział, że prędzej słoń przejdzie przez ucho igielne, niż ja się od niego uwolnię. Dzielnie wspierała go w tym jego matka, uważając, że „co Pan Bóg złączył, człowiek niech się nie waży rozłączać”. Jakoś nie przyjmowała do wiadomości, że jej syn pije i nie tylko nie pracuje, ale jeszcze terroryzuje rodzinę! Miałam dosyć domowych awantur, a stanowcze „nie” powiedziałam wtedy, gdy mąż zaczął rzucać się z pięściami na naszego dorastającego syna. Czułam, że narasta między nimi konflikt nie do opanowania i w którymś momencie będę musiała wybierać między mężem a dzieckiem. Postanowiłam więc opowiedzieć się natychmiast po stronie Tomka i wystąpiłam o rozwód. Jestem przekonana, że mój mąż mnie nie kochał, choć próbował dowieść w sądzie, że darzył mnie uczuciem. On kochał tylko moje pieniądze, które pozwalały mu żyć bez pracy i pić każdego dnia. Na szczęście sąd to także zauważył i nie przedłużał sprawy, rozwiązując nasze małżeństwo już na drugiej rozprawie. Odetchnęłam z ulgą, gdy wreszcie trzymałam w ręku papiery rozwodowe Ale to nie był koniec moich kłopotów. Teściowa stanęła po stronie syna, co było zupełnie naturalne. W końcu która matka potrafi szczerze przyznać, że to jej dziecko jest winne i nieodpowiedzialne? Ale ona postanowiła pójść krok dalej i przeciągnąć na swoją stronę wnuka! Tomek miał już wtedy jednak jedenaście lat i nie był taki głupi, gdy babcia wpajała mu, że powinien kochać tatusia, a nie mamusię, która jest niedobra i rozbiła rodzinę. Chłopiec dobrze wiedział, jak jego tata potrafił zachowywać się w domu po pijaku, rzucać się na niego z pięściami i wyzwiskami. Zapowiedział więc twardo babci, że albo przestanie gadać głupoty, albo on nie będzie do niej przychodził. Nie przestała. I Tomek odmówił wizyt babci. Nie był u niej od dziesięciu lat… Wiem, że w tym czasie przeszła gehennę z moim byłym mężem Po rozwodzie przeprowadził się do niej i poznała smak życia z alkoholikiem. Niejedną rzecz wyniósł jej z domu, gdy odmawiała dawania mu na wódkę pieniędzy ze swojej skromnej renty. Nie było mi jej żal, dostała to, na co zasłużyła. W końcu mogła stworzyć wspólny front ze mną, swoją jedyną synową i razem być może udałoby się nam namówić Michała na leczenie. A tak zapił się. Na śmierć. Zmarł cztery lata po naszym rozwodzie. Byliśmy akurat z Tomkiem na wakacjach i nie mieliśmy pojęcia o pogrzebie. Może to i lepiej... Przynajmniej oszczędziłam sobie i synowi nerwów spotkania z tamtą rodziną i kompanami od kieliszka byłego męża. Nic przyjemnego patrzeć znowu na te twarze Teściowa zadzwoniła potem tylko raz, żeby wyrzucić wnukowi, iż nie był na pogrzebie własnego ojca. – Dzwoniłam do ciebie, specjalnie nie odbierałeś telefonów! – zarzuciła mu. Tomek bez słowa odłożył słuchawkę. Gdzie się podziała ta pewna siebie, rządząca wszystkimi kobieta? Miałam przed sobą niepozorną staruszkę, której kłopot sprawiało ciągnięcie torby z zakupami. „Ile ona może mieć teraz lat? Dobrze ponad siedemdziesiąt” – pomyślałam. „I co jej przyszło z tego wojowania ze mną i wnukiem? Nic, tylko samotność”. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że zrobiło mi się nagle żal tej kobiety. Głupia była i zaślepiona swoją miłością do syna, ale ja przecież za Tomka także byłabym w stanie dać się pokroić, żeby nie wiem, co zrobił. No i bywały takie momenty, że jednak okazywała się lojalna wobec mnie. Na przykład wtedy, gdy szczerze zeznała w sądzie, że to ja wniosłam więcej pieniędzy przy kupnie mieszkania. Dzięki temu je dostałam i nie musiałam się tułać z dzieckiem, a Michał wrócił do mamusi. „Może powinnam poprosić Tomka, żeby do niej zadzwonił?” – wpadło mi nagle do głowy. „W końcu to jego rodzina… Tak, powiem, że ją spotkałam i nie wygląda najlepiej. Dobrze by było, aby się dowiedział, co u niej i jak się miewa. A jeśli go wyzwie albo naskoczy na mnie? Cóż, wtedy Tomek znowu odłoży słuchawkę. Ale mam nadzieję, że jednak życie ją czegoś nauczyło i nie zaprzepaści tej szansy na nawiązanie kontaktów z wnukiem. Czas pokaże…”. Czytaj także:„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic” Kiedy Alain Mabanckou spóźniony o dwa miesiące dotarł wreszcie na wykład, przez salę gromadzącą trzystu studentów przemknął pomruk. Przez pomyłkę wszedł drzwiami zarezerwowanymi dla wykładowcy, w dodatku w letnim ubraniu, mimo że za oknem panowała już zima. Omiótł wzrokiem amfiteatralną salę i zauważył trzech czarnych studentów. Siedzieli skupieni w grupce, „jakby się bali, że biali Europejczycy zaraz zjedzą ich na surowo”. Trafił idealnie. Wykład (na wydziale prawa uniwersytetu w Nantes) dotyczył akurat jego przypadku. Osoby, której rodzice nie zrzekli się narodowości francuskiej po odzyskaniu przez ich kraj, będący wcześniej kolonią, niepodległości, mogły ją uzyskać w procesie reintegracji. W tym celu każdy frankofoński Afrykańczyk musiał zwrócić się do urzędu o kopię aktu urodzenia właśnie w Nantes, mieście, które w XVIII w. było jednym z największych ośrodków handlu niewolnikami. „Wracamy na pole startowe!” – kwituje z uśmiechem Alain Mabanckou, przywołując pierwsze dni swojego pobytu we Francji. Kim jestem? „Do urzędu szło się jak do kostnicy w celu identyfikacji zwłok. To cena, jaką trzeba było zapłacić, aby zostać uznanym przez ten kraj”. Po roku Kongo przestało finansować stypendium. Pieniądze – zgromadzone z trudem oszczędności – przesłała Alainowi matka. Po wymianie franków z afrykańskich na francuskie wystarczyło na jedną kanapkę. „Urodziłem się w Kongo, studiowałem we Francji, wykładam w Kalifornii. Jestem czarny, mam francuski paszport i zieloną kartę. Kim jestem? Trudno mi powiedzieć. Nie zgodzę się jednak na to, by definiować mnie przez resentyment i łzy” – pisze Mabanckou w cytowanym już wyżej zbiorze esejów i tekstów autobiograficznych „Le sanglot de l’homme noir” (Płacz czarnego człowieka). Zbiorze, dodajmy, bardzo dla niego charakterystycznym, bo od początku do końca zakotwiczonym w literaturze. Poszczególne teksty odwołują się do dzieł już istniejących i wchodzą z nimi w twórczą dysputę, przypominając jednocześnie ich tytuły – zaczynając od parafrazy książki Pascala Brücknera „Płacz białego człowieka”, poprzez „Zabójcze tożsamości” (Maalouf), „O duchu praw” (Monteskiusz), „Obowiązek przemocy” (Ouologuem), aż po „Afrykę widmo” (Leiris). Rzeczywiście, Mabanckou jest ostatnim, który miałby ochotę patrzeć w przeszłość, z dumą wskazując w Afryce najstarsze źródła cywilizacji czy też celebrując nieszczęścia czarnych niewolników. Jest też jednak ostatnim, który chciałby od tego całkowicie uciec i zrównując wszystko z ziemią, mierzyć w przyszłość. On lubi widzieć rzeczy w całym ich zawikłaniu i złożoności. Swoim pisarstwem Mabanckou próbuje kruszyć betonowe mury stereotypów i tabu, które otaczają Afrykę oraz czarnego człowieka – na kontynencie afrykańskim i poza nim. Mury, zaznaczmy, wzniesione zarówno przez Europejczyków, jak i samych Afrykanów. Jeszcze będąc studentem w latach 80., krytycznie oceniał demonstracje swoich kolegów żądających lepszych warunków życia, jakie – w podtekście – miały im się należeć w ramach rekompensaty za cztery wieki poniżenia. Zdaniem Mabanckou tego rodzaju postawa, bazująca na resentymencie i podbijająca bębenek doznanych w przeszłości krzywd, w gruncie rzeczy tylko utrwala relację opartą na przemocy. Nie można puścić w niepamięć okresu niewolnictwa i kolonizacji ani zlekceważyć winy Białych, trzeba jednak spojrzeć na rzecz uczciwie, nie przemilczając odpowiedzialności, jaką ponoszą sami Afrykanie. Kolonizacja bis W jednym ze wspomnianych esejów oraz w powieści „Black bazar” Mabanckou przywołuje historię malijskiego pisarza Yambo Ouologuema, który swoim „Obowiązkiem przemocy” otworzył drogę dla nowej literatury afrykańskiej, bardziej odważnej, wewnętrznie niezależnej, mniej skrępowanej wymogami politycznej poprawności. W swojej książce, wydanej w 1968 r., Ouologuem jako pierwszy złamał tabu i napisał o współudziale Afrykanów (Czarnych i Arabów) w handlu niewolnikami. Zrobił to w czasach, kiedy obowiązywał zgoła inny styl. Afrykańscy pisarze starali się wtedy opiewać zalety własnej cywilizacji, która została zdeptana przez okrutnych kolonizatorów. Ouologuem zebrał pochwały recenzentów i jako pierwszy frankofoński pisarz z czarnej Afryki otrzymał prestiżową nagrodę Renaudot (niespełna 30 lat później odebrał ją także Alain Mabanckou). Niedługo potem wydawnictwo Seuil wycofało ze sprzedaży cały nakład, uzasadniając to polemikami, w których pojawiały się oskarżenia o rzekomy plagiat. „Zastanawia milczenie samych Afrykanów w tej sprawie, zwłaszcza głucha cisza ze strony piewcy négritude, Léopolda Sédara Senghora – pisze Mabanckou. – Czy mogli jednak bronić kogoś, kto tak bezczelnie dekonstruował historię Afryki?”. „Obowiązek przemocy” wznowiono we Francji dopiero w 2003... Najbardziej jak dotąd krytyczną wobec Afrykanów powieścią Mabanckou jest „Black bazar”, w której sportretował środowisko czarnej mniejszości żyjącej w Paryżu. Akcja toczy się w dzielnicy la Goutte d’Or, znanej z tego, że zamieszkiwana jest głównie przez Czarnych. Wbrew temu, co sądzi biała większość, społeczność ta nie jest żadnym monolitem, to kulturowa mieszanka, obejmująca przybyszów z dawnych kolonii, ich dzieci i wnuki, najczęściej urodzone już we Francji, a zatem czarnych Francuzów oraz nowych imigrantów z Afryki i Antyli. I właśnie tę wielokulturowość i heterogeniczność czarnej mniejszości portretuje pisarz, ukazując przy okazji niezwykłą różnorodność ludzkich losów, postaw i stylów życia. Są tu i świeżo przybyła z Konga dziewczyna wystawiona do wiatru przez pobratymców, którzy wzięli od niej pieniądze, obiecując mieszkanie, i rozbijająca się drogimi samochodami córka ministra Gabonu, i Arab prowadzący sklepik, i Martynikanin oszalały z nienawiści do Czarnych. Ową kulturową mozaikę poznajemy z perspektywy narratora, kongijskiego imigranta z literackimi ambicjami. Tym, co daje się odczuć najsilniej, jest nieświadome podtrzymywanie przez czarną społeczność wytworzonych przez Białych uprzedzeń rasowych, najczęściej zresztą odnoszących się do sfery cielesności i seksualności. Bohaterowie nie przestają oceniać nawzajem swojej sprawności seksualnej, a związek z białą kobietą jest w ich oczach awansem społecznym, który na zewnątrz przedstawiają jako akt zemsty na dawnym kolonizatorze. Będąc dumnymi Afrykanami, wstydzą się ciemnego koloru skóry i bez umiaru stosują „produkty do demurzynizacji” (sprzedaje je z dużym powodzeniem narzeczona bohatera, Pierwotna Barwa). Wszystko, co robią, robią wbrew Białym, wobec Białych, w stosunku do Białych. Kolonizacja wcale się nie skończyła – zdaje się mówić Mabanckou – jest wciąż żywa w naszych głowach, czas ją wreszcie przerwać. Wolność, równość i braterstwo, ale nie u nas Dekonstruując mechanizmy wewnętrznego zniewolenia Czarnych, autor „Kielonka” nie pozostaje także bezkrytyczny wobec Białych, w bezmyślny i pełen ignorancji sposób podtrzymujących dawne uprzedzenia. Jego powieści obfitują w historie kompromitujące białą społeczność, która wciąż jedną nogą tkwi w czasach kolonizacji i nie przyjęła do wiadomości epokowych zmian. Mabanckou przedstawia to w typowym dla siebie, kpiarskim, prześmiewczym stylu, dającym mu dużo większą swobodę, niż gdyby chciał rzecz wyrazić ze śmiertelną powagą. Kiedy jeden z bohaterów „Kielonka” przychodzi z wizytą do rodziców swojej białej narzeczonej, ci witają go pytaniem, czy pochodzi z Konga belgijskiego, czy też francuskiego. A gdy narzeczona daje im delikatnie do zrozumienia, że kolonie należą już do przeszłości i że chodzi o Republikę Konga, jej ojciec wykrzykuje radośnie: „jasne, że z Konga, z naszej pięknej reprezentacyjnej byłej kolonii, podczas okupacji generał de Gaulle uczynił nawet Brazzaville stolicą wolnej Francji, ach, Kongo, tak, ziemia ze snu, ziemia wolności”. Przy całej, skądinąd szalenie protekcjonalnej, sympatii dla gościa („powiedzieli też, że lubią głęboką Afrykę, Afrykę autentyczną, Afrykę tajemniczą, sawannę, czerwoną ziemię, dzikie zwierzęta, które brykają po rozległych równinach”) w niejaką konsternację wprawia ich myśl, że miałby on zostać członkiem ich rodziny. Tymczasem francuskie społeczeństwo jest dziś złożone z Europejczyków (Mabanckou przypomina, że większość imigrantów we Francji pochodzi z Europy, a nie z innych kontynentów), a także z Antylczyków, Gujańczyków, Haitańczyków, Afrykanów i mieszkańców wyspy Réunion. Francuska konstytucja gwarantuje im wszystkim wolność, równość i braterstwo, jednak codzienna praktyka daleka jest od zapisów prawa. „W historii byliśmy »dzikimi«, potem »tubylcami«, następnie jako »strzelcy« braliśmy udział w europejskich wojnach, zanim zrozumieliśmy, co miał na myśli Biały, kiedy wypowiadał słowo »Negrµ” – pisze Mabanckou w eseju „O duchu praw”. Czarni musieli dopiero odwrócić znaczenie tego słowa i przekuć je w swój oręż, tworząc négritude, jeden z najważniejszych ruchów intelektualnych w dziejach tej społeczności. Dziś – mówi nie bez goryczy Mabanckou – Czarni stali się po prostu „imigrantami”, nawet jeśli całe życie przeżyli na terytorium francuskim, będąc, wedle prawa, zwykłymi Francuzami. Czyj francuski? Wśród afrykańskich pisarzy odżywa dziś dyskusja, czy uprawnione jest tworzenie w języku dawnego kolonizatora, czy wybór tego języka nie jest przedłużeniem kolonizacji, gestem bezradności lub przejawem rynkowego koniunkturalizmu. Mabanckou zachowuje w tej kwestii nieobciążony ideologią pragmatyzm. Przyjazd do Francji był dla niego okazją do konfrontacji z innym językiem francuskim niż ten, którego nauczył się w Kongo. Innym oznaczało w tym wypadku – prostszym, uboższym, bardziej potocznym. Zdaniem kongijskich studentów Francuzi mówili niedbale, posługiwali się niewielkim zasobem słów, a ewolucja języka, na którą się powoływali, była jedynie wymówką skrywającą szczególnego rodzaju lenistwo. Alain i jego koledzy nauczyli się francuskiego nie od rodziców, lecz dopiero w szkole, z książek. Mówili więc językiem starannym, jak na francuskie ucho nieco archaicznym, a w każdym razie na pewno zbyt wyszukanym, zbyt – powiedzmy to wprost – literackim. Zabawną aluzję do tego faktu znajdujemy w „Kielonku”, kiedy to „Murzyni z kancelarii prezydenta” piszą do jedynego czarnego członka Akademii Francuskiej „długi list, używając poprawnych form czasu zaprzeszłego, było tam nawet kilka poruszających fragmentów heksametrem”. Mabanckou przypomina, że francuski już dawno przestał być własnością Francuzów, mało tego, jego najbardziej ożywczy nurt płynie w literaturze tworzonej przez autorów spoza Francji („francuski to wcale nie jest długa spokojna rzeka, to raczej rzeka, której bieg można zmienić” – mówi bohater „Kielonka”). W jednym z esejów autor przywołuje nazwiska najwybitniejszych pisarzy francuskojęzycznych, takich jak Ahmadou Kourouma z Wybrzeża Kości Słoniowej, Sony Labou Tansi z Konga i Patrick Chamoiseau z Martyniki, i zastanawia się, czy za gestem ucieczki od francuszczyzny, postulowanym przez niektórych afrykańskich autorów, nie kryje się niedostatek talentu... „Skoro dla niektórych określenie »pisarz frankofoński« to za wiele, pozostańmy po prostu przy określeniu »pisarz«” – proponuje. Pisanie uczciwe Prawdziwym problemem jest, zdaniem Mabanckou, nie tyle pisanie po francusku, ile pisanie uczciwe, abstrahujące od oczekiwań czytelników. Problemy z dystrybucją książek w Afryce i ich wysokie, jak na tamtejsze realia, ceny, sprawiają, że odbiorcami literatury tworzonej przez pisarzy pochodzących z Afryki są najczęściej Europejczycy. Większość z nich szuka w niej potwierdzenia własnych wyobrażeń o „mitycznym” kontynencie, owej „głębokiej Afryce, Afryce autentycznej”. Ich oczekiwania znakomicie podsumowuje Kenijczyk Binyavanga Wainaina w tekście „Jak pisać o Afryce”, w którym udziela on autorom kilku prostych rad: „Wśród bohaterów musisz zawsze uwzględnić Głodującą Afrykankę, która snuje się niemal nago po obozie uchodźców i czeka na pomoc z Zachodu. Jej dzieciom muchy siadają na powiekach i rosną im brzuchy z głodu. Piersi ma sflaczałe > > i pozbawione pokarmu. Musi wyglądać całkowicie bezradnie. Nie może mieć przeszłości ani historii; tego typu dygresje niszczą dramatyzm chwili” (tłum. Anna Mirosławska-Olszewska, „autoportret” nr 4/2009). Kenijski pisarz radzi też autorom, by nie zapominali o uroku bezkresnych afrykańskich przestrzeni i dzikich zwierzętach (najlepiej, żeby mówiły ludzkim głosem) oraz by unikali pokazywania bohaterów w zwykłych i codziennych sytuacjach, np. kochających się rodzin, dzieci posyłanych do szkoły. Doradza również użycie niektórych słów, jak np. „niezmienny”, „pierwotny” oraz „autentyczny”. Mabanckou postępuje oczywiście dokładnie odwrotnie, wywracając na nice gorset czytelniczych oczekiwań. Sięgając nieraz do owego podręcznego zestawu środków, prowadzi z odbiorcą zuchwałą grę, w której za pomocą żartu, ironii, satyry, rozbija afrykański mit, proponując zgoła inny, zaskakujący obraz rzeczywistości. W jego powieściach nie ma miejsca na wyrozumiałość wobec intelektualnego lenistwa i sprawdzone formułki. Zdaniem autora „African Psycho” nie tylko Afryka, ale w ogóle świat, w którym żyjemy, jest w ciągłym ruchu, podlega bezustannym zmianom, musi więc być wciąż na nowo opisywany, na nowo poddawany refleksji. Owa refleksja powinna także przynieść rewizję kanonu światowej literatury. „Kielonek”, prozatorski fajerwerk Mabanckou (dodajmy tu wreszcie, że na polski przekłada pisarza – genialnie! – Jacek Giszczak), pozornie prosta opowieść o losach kilku pijaczków z niezbyt zamożnej dzielnicy Brazzaville, to przede wszystkim hołd złożony wielkim pisarzom całego świata. W jego tekst autor wpisał tytuły ponad dwustu książek – od „Wojny i pokoju” poprzez „Śmierć na kredyt” aż po... no właśnie, „Życie i pół” wspomnianego wcześniej giganta literatury afrykańskiej, Sony’ego Labou Tansiego. „Kielonek”, w którym pisarz z wdziękiem drybluje cytatami z literatury europejskiej i obu Ameryk, zawstydza i wprawia w zakłopotanie zachodniego czytelnika (a tym bardziej czytelnika z Europy Wschodniej), dając mu dyskretnie do zrozumienia, że poza dobrze mu znanymi literackimi lądami istnieją jeszcze inne, równie ważne, które wypadałoby odkryć. Dyskrecja autora polega na tym, że jeśli ktoś nie wiedział o istnieniu powieści Labou Tansiego, nie zorientuje się nawet, że właśnie przeoczył jej tytuł w niekończącej się, finezyjnie podkręconej frazie. To, co można by uznać za zabawną intertekstualną grę, u Mabanckou ukazuje rozziew między kulturami, z których jak na razie tylko jedna przyswoiła sobie treści drugiej. Świeże oko Twórczość Mabanckou rozpięta między dwoma, a teraz już nawet trzema kontynentami – Afryką, Europą i Ameryką Północną – nie tylko pośredniczy między światami, jest także wyrazistą próbą stworzenia własnego, autonomicznego uniwersum. Emigracja oddaliła pisarza od rodzinnego kraju na tyle, że potrafi o nim pisać z podziwu godnym dystansem, ale też ciepłem, co widać szczególnie w jego najnowszej książce „Jutro skończę dwadzieścia lat”, osnutej na wątkach autobiograficznych opowieści o zwyczajnym, a zarazem pełnym cudowności dzieciństwie w Kongo. W powieściach Mabanckou, choć bardzo różnych, powracają – czasem na drugim lub trzecim planie – te same postaci, ulice i miejsca składające się na obraz krainy młodości, np. owiany legendą seryjny zabójca Angoualima, dzielnica Trzysta, rzeka Tchinouka. W eseju „Dowód tożsamości” autor stwierdza, że choć nie jest w stanie jednoznacznie powiedzieć, czy emigracja miała wpływ na jego pisarstwo, przekraczanie granic stało się częścią jego życia i pozwoliło otworzyć się na to, co nieznane. Inaczej niż jego przyjaciel i literacki kompan, haitański autor Dany Laferrière, nie sądzi, że pisarz powinien mieszkać w mieście, którego nie lubi, aby w ten sposób wzbudzić w sobie nostalgię za ukochanym krajem. Jak mówi, przemieszcza się i podróżuje z pustą głową, nasłuchując wrzawy i zgiełku świata, starając się spoglądać na wszystko świeżym okiem. Pisanie jest dla Mabanckou nie tylko formą budowania własnego świata, jest też gestem sprzeciwu wobec narzuconych reguł i zastanych myślowych struktur. Nieprzypadkowo niemal w każdej jego powieści pojawia się postać wrażliwego prostaczka (może to być nauczyciel alkoholik, niedoszły seryjny zabójca lub kongijski imigrant w Paryżu), który w pewnym momencie sięga po pióro (lub starego remingtona), by opisać po swojemu „coś, co przypomina życie”. Za tą autoironiczną maską kryje się pisarz, który przyznaje sobie prawo do tego, by mówić własnym głosem, nie zrażając się tym, co myślą inni, nie posługując się cudzymi formułkami. Pisanie jest dla niego czymś znacznie więcej niż tylko wyrażaniem siebie, jest nadrzędną instancją, ostateczną racją bytu. Jak mówi w cytowanym wyżej eseju: „Pisze się, bo »coś nie idzie«, bo chciałoby się przenosić góry lub przecisnąć słonia przez ucho igielne. Pisanie to jednocześnie zakorzenienie, nocne wołanie i nasłuchiwanie dźwięków zza horyzontu”. Na pytanie, kim jest, Mabanckou odpowiada najprościej: pisarzem. ALAIN MABANCKOU będzie gościem piątego dnia Festiwalu. 26 października spotkanie z pisarzem poprowadzi Małgorzata Szczurek. MAŁGORZATA SZCZUREK jest romanistką, redaktorką naczelną Wydawnictwa Karakter.

prędzej słoń przejdzie przez ucho igielne